Oleska Gazeta Powiatowa. Miesięcznik społeczno-kulturalny. Wydawca: COCON Systemy Komputerowe.

OLESKA GAZETA POWIATOWA
My i On Widziałam to!
Myslovitz na wyciągniecie ręki
Gdy swego czasu grali w sali oleskiego MDK, entuzjazm młodzież omal nie uniósł dachu. Myslovitz. Jacy są teraz? Kasia Kulik postanowiła sprawdzić. osobiście.
       Na głodzie
       Trzeba było się wybrać, w końcu od września byłam na głodzie koncertowym. Jako że uczestnicy internetowego forum Myslovitz zgłosili chęć spotkania i wspólnego pośpiewania na koncercie, trzeba było się spotkać w centralnym miejscu, padło na Łódź i to 13, w piątek.
       Poznawaliśmy się dzięki koszulkom z logo i zdjęciem zespołu oraz nickami każdego forumowicza (twórczość własna, nie do zakupu, nawet na www.myslovitz.pl. Przed łódzkim klubem Dekopresja byliśmy jako jedni z pierwszych. Krótka wymiana zdań, spojrzeń, lekkie podenerwowanie i w końcu... sezamie otwórz się!, wpuszczają do klubu! Szybkie przejście przez bramki, walka o pierwsze rzędy i już jesteśmy pod samymi barierkami!
       Na Peggy przyjdzie czas
       Po 30 min. wyszedł support. To Twisterella, nowość mysłowickiego rynku muzycznego. Można było potupać nóżka, pokręcić głową, poczekać na gwiazdę wieczoru. Zagrali swoje 6 czy 7 kawałków, zebrali brawa i zeszli ze sceny. My znów czekaliśmy. Głośne wołanie publiczności "My-slo-vitz !" nie pomogło; cała piątka wyszła w swoim czasie, po 30 minutach długiego oczekiwania. Lala pospieszył do perkusji, Wojtek Powaga porwał swoja gitarę jak zwykle z uśmiechem na twarzy (człowiek-do rany przyłóż), Przemek Myszor sprawdzał stan klawiszy, Jaca - basu, a Artur Rojek ukłonił się, przywitał publiczność i powiedział: Na takim koncercie Myslovitz jeszcze nie byliście.
       Rozpoczęli spokojną balladą z "Myslovitz" - piosenką "Przedtem". Nastrojowy klimat, scenę zalało niebieskie światło, a Artur cichym głosem przepłynął przez ten utwór. Kilka starych kawałków, publiczność skacze, śpiewa, wszyscy pomagamy Rojasowi. Ktoś krzyczy: "Peggy Brown"!!!, słyszymy tylko krótkie na Peggy przyjdzie jeszcze czas.
       Naprawdę gorąco
       Grają na przemian stare i nowe kawałki, śpiewamy razem z Arturem, skaczemy z Wojtkiem - wulkanem energii. Zagrali tylko jeden kawałek po angielsku, "Behind Closed Eyes"- stwierdzili na początku, że chcą zachować w pełni kontakt z polska publicznością. Atmosfera rozgrzewa się do czerwoności przy takich kawałkach, jak "W 10 sekund przez całe życie". Wtedy podnieśliśmy naszą biało-czerwona flagę z napisem Rock'n'Roll, co zresztą przeczytał Artur, śmiejąc się pod nosem.
       Cała sala śpiewa "Nie poddaaaaaaaaaj się", ale kiedy z głośników wydobywają się pierwsze dźwięki "Długości dźwięku samotności" ludzie, którzy wydawałoby się, że już dawno dają z siebie wszystko, znajdują w sobie jeszcze większe pokłady energii. Te piosenkę odśpiewaliśmy tylko my, Rojas od czasu do czasu pomagał. Zrobiło się naprawdę gorąco. Czysta energia, prawdziwy rock'n'roll. Wszyscy skaczą, wszyscy śpiewają. Tak jest przy każdej piosence.
       Artur i kilkaset gardeł
       W pewnym momencie barierki przesuwają się o kilkanaście cm do przodu, ochrona wpada w panikę, my zresztą też.. Rojek śpiewa dalej, po chwili dołącza i publiczność. Sytuacja opanowana. Duchota i zmęczenie strasznie doskwierają, ale nie dajemy za wygraną, emocje przejmują kontrolę. Jest chwila oddechu - "Dla Ciebie", które brzmi po prostu przepięknie. I znowu kilkaset gardeł pomaga Arturowi, choć ten wcale pomocy nie potrzebuje, radzi sobie świetnie!
       Jeszcze klika kawałków, odstawiają gitary i znikają ze sceny. Wołamy, krzyczymy, słychać na zmianę: Myslovitz i Rojek. Publiczność domaga się bisów. Nie mogło być inaczej -wychodzą. "Zwykły dzień" przeniosłam się do roku 19997, ten sam dźwięk sprzed lat. Jeszcze tylko 2 kawałki i pożegnalna "Pocztówka z lotniska" w wykonaniu Przemka Myszora. Spokojny, krótki utwór. Wiemy,że to już koniec, że zaraz nikną, pozostanie głuchy szum w uszach.. tak tez byłoby, gdyby nie głośne wołanie. Po raz kolejny wygrywamy: pojawiają się jeszcze raz. Artur podkreśla, że to ostatni numer tego wieczoru: długie, psychodeliczne, mroczne "Good Day My Angel". Odpłynęłam... dziwię się, że Artur nie stracił wtedy głosu (mój odpłynął w dal razem ze wspomnianymi piosenkami). Długa, kilkuminutowa improwizacja; to chyba każdemu zamknęło usta, nie mieliśmy śmiałości prosić o więcej. Koniec, rozeszli się na dobre.
       Niepechowa trzynastka
       Ale sam koncert to dopiero jedna z atrakcji. Nagle wyrósł z ziemi gitarzysta Wojtek Powaga. Od razu zauważył jednakowe koszulki ze zdjęciem Myslovitz. Miał żal, że nie starczyło dla niego. Krótka wymiana zdań, uciekł. Potem Rojek, ponownie w wyśmienitym humorze. Zdjęcia, wspomnienie o forum. Nie minęło pół godziny, a zrobiliśmy rundkę po sali, zbierając od chłopaków autografy, robiąc foty i gratulując udanego występu. Jednogłośnie zachwycali się koszulkami, Jaca obiecał nawet wpaść na forum.
       Przed godz. 24. rozchodzimy się... kilka zdań, pożegnania, uściski. Kierunek - dworzec. Choć to 13, piątek, to chyba nikt z nas nie mógł narzekać na pechowy dzien. W końcu taki wieczór nie zdarza się codziennie.
       Kaha Kulik (OGP 63 / marzec 2004)
Drukuj stronę
     GÓRA